Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatni z Siekierzyńskich.djvu/140

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jak zdrowie? — krzyczał Ksawery, siadając — widzę cierpiący jesteś?
— A! a a... ta... ak... piący... piący...
— Właśnie po radę przybywam i niedługo naprzykrzać ci się będę. Osobliwsza do stu korków okoliczność. Przyjeżdża dziś do mnie Siekierzyński.
— Co? nieboszczyk! — zawołała pani Wertkowska, rzucając karty.
— Syn to nieboszczyka... Ale ze śmieszną pretensją.
Stary prawnik wytrzeszczył oczy ogromnie i ciekawie.
— Wystaw sobie, panie rejencie, przypomniała sobie babka, jak była panną, chce mu się Siekierzynka!
Quo... ti... tulo? — spytał Wertkowski.
— Ba! zabrany za długi, ale nie mamy tytułu dziedzictwa! otóż chce pozwać do kalkulacji i zapłacić co należy... powiedz-że mi, może on tego dokazać?
Wertkowski się namyślał długo, kilka razy dostał czkawki, jąkał się, jąkał i wyjąknął:
— Może...
— Jakto? odebraliby nam Siekierzynek.
Si pecuniam habet...
— A kat go wie, czy habet! aleby bez tego nie przyjeżdżał. No, a jeśli habet?
— To i Siekierzynek habebit...
— A niech-że go djabli wezmą! krzyknął Ksawery — żebym był wiedział, że to nie żarty, byłbym mu na skorym razie uszy poobcinał, ochotę do pie-