Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatni z Siekierzyńskich.djvu/128

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ściwszy głowę, zadumany, usiłując prędkiemi kroki jakby sam uciec od siebie. Wtem mignęła mu biała sukienka, Ludwisia szła z dołu kamienicy ku górze, uchylił się, podniósł czapkę, oczy się ich spotkały. Twarz jej pałała, on bledszy był niż zawsze, stanęła przed nim z uśmiechem smutnym i chciała coś mówić a nie mogła.
— Pan jedziesz? — odezwała się nareszcie pocichu.
— Jadę i żegnam panią, daj Boże do zobaczenia.
— Ale prędko? — spytała — prędko... i nie zapomnisz, pan, o nas?
— Nigdy! — rzekł Tadeusz nieśmiało.
— I powrócisz pan?
Siekierzyński spojrzał do góry, jakby nie wiedział, czy spodziewać się może; wtem zaszeleściało coś na górze i Ludwisia jak jaskółka poleciała, zostawiając go na chwilę osłupiałym, pomieszanym, drżącym.
Ale krótko trwał ten stan, jakby coś sobie przypomniał nagle, rzucił się wdół schodów i, nie oglądając się, pobiegł ulicą na Winiary.
Nazajutrz Dorota dowiedziała się, że panicz jechał w Mazowsze, a obietnica, że może oboje później powrócą jeśli nie do Siekierzynka, to w sąsiedztwo dawnego dziedzictwa, tak starą sługę wzruszyła, że się natychmiast pakować zaczęła, w słodkiej nadziei, że to prędko nastąpi. W kilka dni buda żydowska wywiozła pana Tadeusza z Lublina, a w dworku została sama Dorota, Kaśka i stary Mazur najęty na stróża, który wynalazłszy po Macieju pozostałą donicę, wałek, trochę tytuniu i puste pęcherze, zajął się fabrykacją tabaki w wolnych