Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatni z Siekierzyńskich.djvu/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

łowie młodzi, a o starych już ani słychać, bo i pan brat i wdowa pomarło to jedno po drugiem, a dzieci się rządzą jak szare gęsi. Ludzie poczciwi, pomimo kilkudziesięciu już lat ubiegłych od wypędzenia dawnych dziedziców, pamiętają starych panów i część wsi, która do nich należała, zowie się Siekierzyńszczyzną, a druga, tylko mniejsza, Wichulińszczyzną; pokazują miejsce, gdzie stał dwór, opisują budynek, mówią o obyczajach swoich panów, o ich rodzie i pochodzeniu, i jak to zwykle bywa, byle pana nie stało, powtarzają z westchnieniem: — Oj! nie tak to było za naszych starych panów!
A tymczasem naprzeciw ratusza lat dziesięć sprzedaje pan Falkowicz pieprz, świece, imbier i rodzenki i ludzie się niepomału dziwują, że tak nic nie starzeje, że kaszlący, chory, zgarbiony, zawsze od rana do nocy pracuje, a nie skarży się i nikim nie wyręcza; a niejeden powtórzył przysłowie: „Skrzypiące drzewo najdłużej trwa!“ Współkupcy, mieszczanie zazdrośnem patrzą okiem na Falkowicza sklep i pokup, mówiąc pocichu, że musiał chwycić piasku skrwawionego z pod szubienicy, taki zawsze u niego natłok, ścisk i wrzawa kupujących, tak szybko rozchodzące się towary. Ale prawdziwym piaskiem krwawym pana Falkowicza to krwawa jego praca, wytrwałość i rzetelność i nikt go nie złapał na pociągnieniu ceny, na sprzedaży nadpsutego towaru; woli go wyrzucić na ulicę, niżeli zamieszać z lepszym lub taniej nawet się go pozbyć. To też wszyscy prawie ciągną pod ratusz i kupiec coraz to powiększa sklep, coraz to rozszerza swój han-