Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatni z Siekierzyńskich.djvu/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Resztę dnia w tejże kamienicy na górze zajmuję się nauką prawa.
— Nauką prawa! Cóż to, chcesz do palestry wstąpić? A i to ślicznieby było!
— Nie, panie stolniku; ale któremuż szlachcicowi nie potrzebna prawa znajomość?
— To prawda! ale waści to nie pilno, bo o cóż, u licha, prawować się będziesz?
— A! chociażby o Siekierzynek?
— O Siekierzynek! — Stolnik się zastanowił. — Ba! sprawa ciężka! nil desperandum, tytułu dziedzictwa nie mają. Byłeś małoletnim, przedawnienie nie zaszło. Ale czemże wykupić?
— Kto wie? później! ożenienie, spadek! los! wszystko w ręku Bożem, panie stolniku! — To mówiąc, spuścił oczy trochę zmieszany i zamilkł. Pan Kornikowski trutynując co słyszał, milczał także i łysinę gładził, spojrzał na młodego człowieka, potem na swój srebrny zegarek. — Ale to północ, panie Tadeuszu, — rzekł — czas nam spać; ja jutro przez ranek jeszcze zabawię, ku południowi ruszę do domu, spodziewam się, że ranek ze mną przepędzisz.
— Ja? może być... nie wiem... wprawdzie kazano mi być na konferencji bardzo rano, ale...
— Jużciż możesz mi kilka godzin darować...
Z tem się rozeszli, ale jak świt wybiegł ze dworku Siekierzyński i w pół godziny powrócił nazad, tak, że nim stolnik ubrał się, wymodlił i piwo grzane wypił, już był u niego. W nocy Kornikowski długo dumał, co na twarzy jego znać było, zdawał się