Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatni z Siekierzyńskich.djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

byś udawać, Tadeuszu, to nicpotem i na nic ci się nie przyda. Ot, co tu tergiwersować, ja wiem wszystko.
— Co takiego? — spytał bardzo naturalnie Tadeusz zdziwiony.
— Co? pytasz mnie jeszcze! co! dziwactwo czy szaleństwo twoje bezprzykładne, bo nie wiem, jak to nazwać! Człek takiej parenteli, takiego nazwiska! takiej ekstrakcji! Gdybym na moje oczy nie widział, do śmiercibym nie uwierzył, choćby mi stu świadków przysięgało.
— Ale cóżeś pan widział? — czerwieniąc się spytał Siekierzyński.
— Porzuć, waćpan, to udawanie; niedość ja, ale i inni cię poznali, to się utaić nie może.
— Panie stolniku — silnie odezwał się Tadeusz z gniewem, który błyskał mu w oczach, tak że Kornikowski zachwiał się w swojem przekonaniu — panie stolniku! cóż to są za enigmy? o co mnie posądzasz?
Stolnik oniemiał, zdawało mu się, że się nie mylił, a uparte przeczenie pupila wprawiało go w wątpliwość, nie wiedział, co począć; po chwili przecie otrząsł się z tego odurzenia i z nową mocą zawołał:
— Panie Tadeuszu! zrobiłeś głupstwo, wczas się cofnij, póki się to jeszcze nie wydało, mało kto wie o niem; utopimy to nieszczęśliwie dziwactwo, wyjedziesz na wieś i nikt wiedzieć nie będzie, żeś się tak dobrowolnie splamił!
— Ja! splamił! ja! na Boga, stolniku! mów-że i czem? — Tadeusz zdawał się tak szczery, że pan