Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatni z Siekierzyńskich.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Byłem u oo. jezuitów, u księdza Ksawerego, u którego zwykle całe dni przepędzam.
— Cóż to? czy cię tylko ojcowie nie ciągną do zakonu? hę? przyznaj się! wiesz, że ojciec twój i matka byli podobnej myśli przeciwni. Świat szeroki, zawczasu nie trzeba go sobie zawiązywać.
— Ale ja o tem wcale nie myślę — rzekł Tadeusz.
— No! a cóż porabiasz? co zamierzasz? co myślisz? quid proponis?
— Jeszcze sam nie wiem — cicho odparł Siekierzyński.
— Daruj, bo to z przyjaźni dla ciebie, ale niespokojny jestem, co też zrobiłeś z pieniędzmi?
— Z pieniędzmi? tymczasem złożyłem je u oo. jezuitów.
— Wszystko u jezuitów! u jezuitów! zaprawdę, wielki z waćpana jezuita — rzekł stolnik, chodząc powoli — i to pewnie? — dodał.
— Masz-że pan powód wątpić o tem?
— Ja? nie; ale to lokata osobliwsza, przyznam ci się.
— To nie lokata, skład tylko, tymczasem obmyślam, co z sobą zrobię.
— I niceś pan nie postanowił? — silnie wpatrując się w niego, spytał stolnik.
— Dotąd nic jeszcze.
Stary głową pokiwał, chciał wytrwać w milczeniu, ale oburzony postępowaniem Tadeusza, a więcej tajemnicą, którą chciał przed nim zachować, odezwał się wreszcie:
— E! do kaduka! przynajmniej ze mną przestał-