Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatni z Siekierzyńskich.djvu/101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się, wziął talara w milczeniu, spuścił go w szufladę, oddał resztę i zawinąwszy ekstra-szparko różki, wręczył je stolnikowi. Ten ręki nawet nie mógł zobaczyć, bo kupiec miał na niej rękawiczkę. Chciał głosu dobyć z tej niemej postaci, i począł rozmowę, ale sąsiad go trącił i rzekł mu na ucho:
— Pan nie wie, że Falkowicz ma defekt z pozwoleniem, w gębie, ciężko mu gadać, cyrulik mu zęba dostawał i szczękę nadłamał... otoż i nie konwersuje przez to... Ale to pierwszy sklep — dodał — quo ad integritatem, człek słuszny... Kilka lat, ba i pono z dziesięć czy więcej nie mieszkał w Lublinie, teraz powrócił do nas ze Lwowa.
Stolnik głową pokręcił. — Gdzież u kaduka ta Dorota wzięła swego Tadeusza w tym starcu: a muszęż jej głowę zmyć za tę potwarz! Podobny, jak pięść do nosa!
Tymczasem sąsiad poczęstował stolnika tabaczką, stolnik przyjął ją z wdzięcznością i rozwinął swoje różki by się wywdzięczyć, a z tych preliminarjów zawiązała się rozmowa ze staropolską uprzejmością braterską.
— Waćpań dobrodziej nie tutejszy? — spytał sąsiad sklepowy.
— Ja, mości dzieju, jestem z Mazowsza.
— Zapewne do trybunału, czybym nie mógł usług moich ofiarować?
Gratias ago, ale nie w tym interesie przybyłem, prawa żadnego nie mam, przyjechałem, iż tak rzekę, dla rozrywki, propter delectationem.