Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatni z Siekierzyńskich.djvu/100

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Kram był bardzo świeży i porządny, szafy malowane ciemno, naczynia i pudła nowe, szalki świecące, nawet ta szpulka, z której z nieprzyjemnym kłótliwym głosem rozwija się sznurek, protestując przeciwko nieustannemu rozcinaniu, miała jakąś fizjognomię uśmiechniętą i wystrojoną. Była żółta z brzegami ponsowemi... W sklepie zapach był zachwycający: mieszanina szafranu, bobkowych liści, imbieru, pieprzu i tysiąca drogich staropolskiej kuchni przypraw, połączonych w jedno totum. Kędy spojrzałeś, radowało się serce i żołądek na widok materjałów, które w rękach kuchmistrza specjalne wydać miały potrawy, wytworne i zawiesiste sosy. — I czyto, że sklep był nowy, a nowe sitko na kołku, czy że w istocie jego czystość, porządek i oblicze wesołe nęciły, ale ciżba kupujących była wielka. Stary, zgarbiony, szpakowaty, oliwkowej cery, w kapuzie i z gębą zawiązaną chustką kolorową kupiec, zwijał się, nie mogąc wszystkim nastarczyć. Stolnik wszedł z tłumem i spojrzawszy na oryginalną figurę pana Falkowicza, roześmiał się do rozpuku z Doroty i z radości, że się tak pomyliła. W tej chwili kupiec zwrócił na niego oczy i sznurek, którym wiązał ogromne oko bobkowych liści, zastrzęgł mu w rękach; widocznie zmieszał się, spuścił głowę i poprawił chusty, odwrócił się...
Ten ruch nie uszedł pilnego oka stolnika, który dobywszy talara z kieszeni, zbliżył się do kupca.
— Proszę wacana o funt rożków... rzecz dobra od kaszlu.
Falkowicz, który stał odwrócony, śmiało zbliżył