Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostap Bondarczuk.djvu/71

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z pod niego żółte skronie, na których skóra do czaszki przyległa pomarszczona, sfałdowane występowały. Oczy głęboko wbite, zagasłe, ledwie się ostatkiem życia świeciły jeszcze trochę, nos opadł na wargę dolną, a szczęka spodnia wzniosła się do góry. W tej chwili otwarte miała z podziwienia usta i z czarnego ich otworu sterczał jeden ząb niedojedzony.
Zbudzona ze snu, Kulina wstała i wpatrywała się ciekawie w niezwyczajną scenę. Domyślała się, że to Ostap był przed nią, ale mary snów nocnych jeszcze się w jej głowie nie rozeszły, wątpiła widzi-li lub marzy.
— O tej porze, w nocy, coby tu robił?
Fedko trącił ręką brata i wskazał mu staruszkę.
Ostap pospieszył ku niej.
— A! to ty! to ty! — zakrzyczała płacząc — myślałam, że cię już oczy moje nie zobaczą, kochane dziecko. Bóg z tobą! powróciłeś! ale stryja nie zastałeś! Umarł!
I poczęła łzy ocierać schudzoną ręką.
— Jakże się masz? Jak się masz? Lepiej-że tobie na świecie niż nam? moje dziecko! niechaj się choć tem serce poraduje, dusza pocieszy!
Ostap nic nie odpowiedział.
— Milczysz? — rzekła. — I tobie nie lepiej! tak się Bogu podobało, niech tak będzie. Ot, Bóg dał Fedkowi żonkę, a mnie prawnuka! A ty nie żenił się gdzie czasem za morzem?
— Ja! nigdy! nigdy! — przerwał Ostap — na co mi się żenić! Samemu ciężko na świecie, a we dwoje jeszcze ciężej.
— Lżej — rzekła stara — wierz mi.
Zoja wpadła do chaty z świeżą wodą kryniczną.
— Będzie wieczernica! — zawołała — cała wieś się wali do nas. Szłam po wodę, spotkałam się z Wasylem, chciał mnie zatrzymać, powiedziałam mu, że nie mam czasu, bo spieszę do gościa: jak się dowiedział, kto u nas, tak pędem pobiegł do swoich. Ze wszystkich stron się schodzą.