Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostap Bondarczuk.djvu/68

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Bracia byli młode chłopaki, raźne, silne, wyrosłe: starszy żonaty, wejrzenie i twarz miał wyrazu chmurnego, młodszy kilkunastoletni, chytrą i szyderską fizjonomję. Nie patrzał nigdy w oczy, ale zawsze ukradkiem i uśmiechał się sam do siebie tajemnie; czoło zasłaniał włosami, jakby się bał, by na nim myśli jego nie wyczytano. Drugi przeciwnie, nosił czoło górą, ale czoło poorane wczesną zmarszczką, smutne, z oczyma ponuremi, łzawemi.
Siostra ich, dziewczyna lat dwudziestu, czerstwa, rumiana, z niebieskiemi oczyma, uśmiechającą się twarzyczką, szerokiemi różowemi usty, wydatną piersią i silnemi rękami; cała tchnęła życiem, co to na jutro nie patrzy. Wesoła piosenka, taniec niedzielny, zalotne szepty wieczorne, maiły jej pracowite życie.
Bratowa, smukła brunetka, cienka w pasie, szykowna, oczy miała czarne błyszczące, usta wązkie, nosek prosty i kształtny, była ładna; ale praca ciężka wszelki wyraz prócz znużenia odjęła rysom dość pięknym. Któż wie, jak ci ludzie pracują? Któż się ośmieli zdziwić ich smutkowi? Dziecię na ręku kobiety, małe, blade, schorowane, drzemało w kołysce, a blask łuczywa podżegnionego padał na twarzyczkę jego okrągłą ale żółtą.
Taka była rodzina Ostapa, którą on powitał całując twarze, ściskając ręce ze wzruszeniem niewymownem; a w sercu mu głos mówił bolesny: „Co za ciężki los, co za dola! czemuż nie jesteśmy razem! cierpiąc razem lżejby było.“
Ci ludzie tak dziecinnie ciekawi, tak rzadko mający czem pragnienie nowości zaspokoić, otaczali go, każdy ruch, skinienie, słowa badając, wpatrując się w suknie, w postawę, twarz.
— I ktoby to powiedział, że to nasz brat! — zawołał starszy ściskając go serdecznie — Pan Bóg wam dopomódz powinien, że o swoich nie zapominacie. Siadajcie.
Biorąc go za rękę, gospodarz chaty Fedko posadził na ławie przy sobie; drugi brat za drugą rękę