Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Odczyty o cywilizacyi w Polsce.djvu/28

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ale tak żywo każdemu staje na oczach przedmiot napomknięty, jakbyś go widział na jawie. Jest to wielką tajemnicą języka pieśni, że niczem prawie kreślić umieją, a kreślą gorąco. Nie każdy na to zdobędzie się artysta. Począwszy od skały, ruczaju i drzewa, wszystko tu żyje, sympatyzuje, boleje i raduje się z człowiekiem. Jeszcze od piersi matki nie oderwał się wychowaniec, jeszcze ona mu serdeczną piastunką, kołysze go drzew szumem, strumieni mruczeniem, pociesza słonkiem jasnem, karze zbrodnie piorunem i burzą. Chmury ciągną nad pobojowiska, pogoda świeci nad progiem chaty weselnéj; nie tak jest w życiu, ale tak musiało być w pieśni. I zwierz jest jeszcze przyjacielem człowieka, sprzymierzeńcem i rozumną istotą; przyjaciołką kukułka, gołąb, sokół jasnopióry, bocian poczciwy co na słomianéj strzesze klekocze, skowronek co za pługiem oracza lata, słowik co nocom bezsennym troski, wtóruje śpiewem pół weselnym, pół bolejącym.
Spojrzcie tylko kędy krucy ciągną, gdzie wrony kraczą: pewnie tam śmierć i pogrzeb, lub usłane kośćmi krwawemi pobojowisko.