Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Noc majowa.djvu/61

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ekonom, pisarz, wójt, stajnia, oficyna — wszystko było poruszone, przestraszone. W kuchni zbiegały garnki, psy kradły mięso bezkarnie...
Głowy sobie łamano co się mogło stad z Jakóbem i złodziejem...
W tém wszystkiém było coś tak niezrozumiałego, zagadkowego, że, nie mogąc się powrotu doczekać, Bogusław formalną pogoń za nim wyprawił, pieszą i konną. Rozumie się, że na noc następną przedsiewzięte zostały nadzwyczajne ostrożności środki.
Zmierzchało już i słowik rozpoczynał preludium do wielkiego swego koncertu nocnego, gdy Iwanek do siedzącego w ganku pana nadbiegł zdyszany, oznajmując mu, że pan Jakób tylko co powrócili, ale się położyli chorzy w swojéj chacie.
Nie czekając ażeby go przywołano, Bogusław sam wybiegł do ogrodu, otworzył drzwi, i w mroku ujrzał starego Jakóba na wznak leżącego na swém łóżku, z rękami pod głową.
Zobaczywszy pana podźwignął się trochę, ciężko dysząc i pokaszlując.
Człowiek był dobry i łagodny pan Bogusław, ale gorączka.
— Wytłumaczcież wy mnie — zawołał, obcesowo przystępując do chorego — kto tu z nas pan,