Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Noc majowa.djvu/49

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

poruszały mu się piersi, zwolna zadrgały i podniosły na wpół powieki.
Przy świetle stojącéj na ziemi łojówki, można teraz było dostrzedz niesłychanego podobieństwa, tego oblicza wynędzniałego, do obrazu wiszącego w sypialni.
Obie one miały wyraz tak indywidualny, wybitny, pełen charakteru, iż tożsamość ich nie ulegała wątpliwości: dwie takie, zupełnie jednakowe fizyognomie na świecie istnieć nie mogły.
Jakób też za pierwszém wejrzeniem poznał w pochwyconym włóczędze swojego panicza, swojego pana, tego Karola, którego wszyscy za umarłego mieli — a on jeden czuł, wierzył, że żyć musiał.
Starzec niezmierną radością przejęty, szczęśliwy razem i przerażony niepewnością, czy go do życia powołać potrafi, a nie stanie się przyczyną jego śmierci — gdy do życia zaczął powracać, uląkł się co z nim pocznie.
Po głowie Jakóbowi myśli te, jasne i groźne, przechodziły jak krwawe błyskawice. Co począć? co radzić? jak zapobiedz, aby go nie pochwycono? jak go ukryć?
Oddech stawał się coraz silniejszy i wyraźniejszy. Karol oczy otworzył, powiódł wzrokiem