Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Noc majowa.djvu/46

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się już tylko czy nie umarł uduszony. Po ciemku więc zaraz worek mu kazał zerwać z głowy, a sam począł ogień niecić, aby lepiéj się rozpatrzeć.
Parobcy stali nad związanym, śmiejąc się, szepcząc, radzi, że się im tak powiodło, czekając dalszych rozkazów.
Stare psisko — rzecz osobliwa — położył się tuż około głowy włóczęgi, wąchał mu ciągle twarz, i zdawało się, że ją lizał. Leżący na ziemi nie dawał znaku życia.
Dobra chwila upłynęła nim spieszący się Jakób, który klął i nie mógł świeczki zapalić, nareszcie doszedł do tego, że płomyk błysnął...
Wziąwszy ostrożnie w palce, poszedł się przypatrywać leżącemu na ziemi. Parobcy też ponachylali się, aby nocnego zbója zobaczyć...
Wtem, gdy Jakób świecę przysunął do twarzy i popatrzył na nią — krzyk chrypliwy wyrwał mu się z piersi — świeca upadła i zgasła, a on sam, potknąwszy się, czy zaplątawszy w sznury, na kolana przy leżącym się obalił.
Parobcy chcieli go podnieść a Iwanek macał szukając świecy i ofiarował się ją zapalić, gdy stary Jakób nagle porwał się z ziemi i z wielkim pośpiechem i niepokojem począł wołać do chłopców: