Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Noc majowa.djvu/220

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ani ja z nią nie mogłem być szczęśliwy. Bóg miał litość nad nami i nad tą biedną, biorąc ją z tego świata.
Głos mu drżał — padł znowu na siedzenie. Zamilkli. Oba cierpieli zarówno, z tą tylko różnicą, że tępsza natura Bogusława nie dawała mu uczuć całéj tragiczności tego położenia i wszystkich następstw jego. Karol myślał tylko nad tém jak się oddalić z tych stron, w których życie dla niego stawało się niemożliwém, stykanie się ciągłe z Bogusławem nieznośném.
Jakby dla wyzwolenia ich obu koń Bolka ukazał się przed gankiem; Bolek wołał na Jakóba aby przyszedł konia odebrać. Przerażony starzec zbliżył się do przybyłego niemy, ukazując rękami na pokój do którego wszedł był Karol ze swym gościem. Nie mógł nic powiedzieć więcéj nad imię — pan Bogusław.
Bolek zeskoczył szybko z konia i wpadł jak burza do pokoiku, wprost na Bogusława. Chciał mu czynić wyrzuty, lecz zobaczywszy go przybitym, z oczyma załzawionemi — poruszył tylko ramionami i rzucając na stół czapkę, zawołał:
— Przeznaczenie!!
Bogusław począł się tłumaczyć, że nie ciekawość natrętna go tu sprowadziła, ale wdzięczność