Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Noc majowa.djvu/218

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nie był to człowiek, któryby do tragicznych wypadków dorosł siłą ducha i męztwem; mógł tylko najtragiczniejsze położenie dla siebie sprowadzić do najpowszedniejszych rozmiarów — bo by mu nie podołał inaczéj.
W téj chwili nie mógł przemówić, czuł się jakby obłąkanym, myśl jego cofała się wstecz do pogrzebu żony, do zniknięcia Jakóba... Nie wątpił, że Bolek znał i wiedział kogo miał u siebie, a przed nim tylko ukrywał powrót Karola. Chciał coś wyjąknąć, słowa mu zamierały na ustach.
Karol zrezygnowany, zadumany stał przed nim z jakąś dumą i goryczą w twarzy. Czekał aby się odezwał. Długi jednak czas upłynął, a Bogusław, oddychający ciężko, ocierający pot z czoła — nie zebrał się na jedno słowo. Czuł się winowajcą względem tego nieszczęśliwego a razem niewinnym, litość miał nad nim i żal do niego, że mu życiem swém pokój zakłócił.
Jakób, który mimowolnie stał się zdrajcą, usunął się rozpaczający... Karolowi przeszło błyskawicą przez myśl, że stary sługa gotów był powtórzyć to, co już raz w obronie pana wykonał na Surażu. Nie mówiąc jeszcze nic, na dany znak przez niego weszli do izby. Karol przechodząc