Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Noc majowa.djvu/197

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kiem, trochę zawadyaką, lubiącym żyć do zbytku i szukającym w życiu tylko przyjemności.
Bolek wziął gościa do swojego pokoju, bo żona była niewidzialną dnia tego.
Po pierwszém powitaniu Piotr począł się uśmiechać.
— Wiesz z czém ja przybywam tu do ciebie — rzekł. Słowo daję, wstyd mi powiedzieć, ale człowiekowi rozżalonemu wiele przebaczyć potrzeba.
— Cóż to takiego?
— Biednemu wdowcowi coś się takiego przywidziało, że...; tu Piotr uciął i ramionami ruszył.
— Z kim byłeś wczoraj na cmentarzu? — dodał nagle.
Niespodzianie rzucone to pytanie, tak gospodarza chwyciło nieprzygotowanym do odpowiedzi na nie, że, mimo całéj swéj przytomności umysłu, na chwilę stał rażony niém — osłupiały.
Nie uszło to oka Zbąskiego. Bolek już przyszedł był do siebie.
— Wziąłem z sobą bardzo niepotrzebnie — rzekł — dalekiego krewnego mojego, niejakiego Ciesielskiego, który tu u mnie chory przebywa. Jest to człowiek roznerwowany, drażliwy, a że nie tak dawno żonę stracił, pogrzeb mu przypo-