Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Noc majowa.djvu/192

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

lecz żal jego objawiał się inaczéj... Czuć było w nim raczéj wrażenie śmierci i ludzką słabość niż serdeczne rozbolenie.
Zwolna tłum się rozpływać począł... Pani Bolesławowa odciągnęła córkę do powozu, przyjaciele wzięli z sobą wdowca — Bolek tylko nie mógł skłonić Karola, aby się dał oderwać od tego grobu...
Szczęściem stali w miejscu, które wielki, stary świerk ocieniał spuszczonemi w dół gałęźmi, tak że cała ta scena w nocnych ginęła mrokach.
Grabarze już tylko sami zostali, rzucając ziemię łopatami w grób otwarty; gdy Karol podniósł się jak obłąkany, obejrzał wkoło i padł znowu na kolana.
Oburącz począł chwytać ziemię i przyczołgawszy się do grobu, sypać ją bezprzytomny. Składał ręce potem jak do modlitwy, padał płacząc na wilgotny piasek, a Bolek nie wiedział już sam co z nim pocznie... i oglądał się bojaźliwie dokoła.
Czas upływał, ludzie się znowu poczęli skupiać ciekawie, nie można było nikogo wezwać na pomoc, i Bolek zmuszonym był, wpół ująwszy osłabłego, skinąwszy na jednego z grabarzy, pociągnąć przemocą do powozu.