Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Noc majowa.djvu/191

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nionym płaszczem Karolem mógł się wmięszać w tłum nie zwracając oczów na siebie.
Zwolna cały orszak pogrzebowy począł się od kościoła ku cmentarzowi posuwać. Karol rwał się naprzód, lecz przyjaciel jeszcze go potrafił pohamować.
Jak długo trwało powolne przejście do przygotowanéj mogiły, wśród śpiewów żałobnych, Karol nie wiedział. Zdało mu się ono wiekiem... Patrzył i nie widział nic, oczyma szukał trumny...
Dokoła grobu ustawili się wszyscy, Bolek trzymając z całych sił przyjaciela, wcisnął się tam gdzie jaknajmniéj było znajomych... coby o płaczącego namiętnie zapytać mogli. Ostatni śpiew brzmiał i modlitwa. Karol upadł na kolana i twarzą na ziemię. Słychać było już sunięcie się trumny po sznurach do grobu — milczenia chwila — i grudki ziemi posypały się głucho, odbijając od wieka...
Gdy Bolek pochylił się aby dźwignąć z ziemi Karola, znalazł go omdlałym. Unikając zwrócenia uwagi na biednego przyjaciela starał się go ocucić przygotowanemi zawczasu solami. Pomimo to ciekawe oczy zwracały się ku nim — ludzie szeptali pytając, kto to mógł być taki.
Bogusław, mąż zmarłéj, płakał także głośno,