Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Noc majowa.djvu/183

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dzając biedną, przyznał się z czém go tu wyprawiono.
Pani Józefa nie odpowiedziała nic. Siedziała milcząca i kilka łez spadło ze zmęczonych jéj powiek.
— Zapóźno — westchnęła wreszcie — ja się żyć nie spodziewam, a dziecka mu powierzyć nie mogę. Was i żonę waszę uczyniłam opiekunami. Przebaczę mu, bo i ja potrzebuję przebaczenia. Niech przyjedzie, podam mu dłoń, ale niech nie wymaga więcéj... Żyć już z sobą nie możemy... Ja idę tam, gdzie on na mnie czeka.
W kilka dni potem, w towarzystwie pośrednika, Bogusław pojechał do żony, przybył tu jak gość, jak obcy, a widok choréj tak go skruszył i zmiękczył, że i on sam litość mógł obudzić. Nie upominał się o nic, nie żądał nic nad przebaczenie... Chciał służyć tylko.






Jesień się zbliżała. Karol przechadzał się powoli i czuł silniejszym... Lekarz przestał już bywać w Pustelni, Jakób i Bolek czuwali nad nim.
Stary sługa miał wiadomości o swéj pani, i znajdował środki dobadywania się o stanie jéj zdrowia, o wszystkiém co się tam działo. Przed