Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Noc majowa.djvu/175

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wygnańca domyśleć było, że nie wyrzekł się wcale raz powziętego zamiaru.
Do wsi i dawnego Karola dworu można było dojść prawie niedostrzeżonym, lasami, które się łączyły z sobą. Karol pieszo przebywszy ogromne przestrzenie, nawykły do chodzenia, wytrzymały, mógł małą tę dwumilową przechadzkę odbyć bez wielkiego wysiłku. Obrachowawszy ile ona czasu zabrać może, z południa dnia jednego w maju wyszedł nic nie mówiąc Jakóbowi, jak gdyby wieczorem miał powrócić. Stary jednak domyślił się, wyczytał mu z twarzy postanowienie — i powlókł się w ślad za nim.
Obejrzawszy się za siebie o dobre pół mili od Pustelni, Karol postrzegł starego sługę, który w pewnéj odległości za nim podążał. Odprawić go nie było sposobu. Zwolnił kroku. Szli daléj razem: przodem Karol, Jakób o kilka kroków.
Nie spoczywając ani na chwilę, nieświadomie i mimowoli spiesząc coraz prędzéj, nad wieczór znalazł się pan i sługa na znajomych polach, niedaleko od dworu.
Rok temu noc majowa była cicha i dżdżysta, teraz, po przedwczesnych skwarach zbierała się na zachodzie jedna z tych burz wiosennych, pierwszych zwiastunów nowéj roku pory, które w na-