Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Noc majowa.djvu/169

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

koniu, pośpieszył go odebrać, i zbladłe, obłąkane oczy wlepił w niego, nie mówiąc słowa.
Karol nie śmiał go pytać. Po chwili Jakób mruczeć zaczął coś i tłumaczyć, że tylko kilkadziesiąt kroków odszedł był od domu, aby strzelić do jastrzębia, który kurczęta napastował.
— Tego starego łotra, co tu dziś był rano — odezwał się Karol — ktoś w lesie zastrzelił.
Jakób ruszył ramionami nic nie odpowiadając i z koniem poszedł do stajni. Karol zamknął się w izdebce. W jakim stanie ducha spędził ten dzień cały — łatwo wyobrazić sobie. Przejrzał papiery, wyszedł do lasku, aby dziennik swój gdzieś ukryć bezpiecznie. Z Jakóbem nie mówili nic.
Późnym wieczorem Karol spytał go o strzelbę; nie odpowiadając na pytanie stary ręką zamachnął — i wskazał ku lasowi. Na kołku w izbie już jéj nie było.
Cały dzień następny upłynął w oczekiwaniu śledztwa, ale do Pustelni nikt nie przybył. Dopiero trzeciego dnia Bolek nadjechał tu ze sprawnikiem, który był w najlepszéj z gospodarzem komitywie.
Przybywających Karol przyjął w ganku, starając się okazać spokojnym.