Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Noc majowa.djvu/148

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Spojrzeli na siebie.
— Obchodzi cię to tak mocno...? — przerwał Bolek; mnie się zdaje, że to może najszczęśliwszém jest... jeżeli na tém się skończy.
— Ale to jéj uwłacza! Ona cierpi na tém! — począł Karol.
— Uspokój się, mówmy z krwią chłodną o tém — przerwał Bolek. To co ci Jakób niepotrzebnie przyniósł, było mi wiadomém... Nie powiem, żebym się ucieszył tém, lecz, gdy raz na tém się skończyć musiało, lepiéj że się prędzéj stało. Ona jest swobodniejszą.
Karol nie zdawał sobie może jasno sprawy z tego, jakie skutki pociągnąć za sobą mogło rozłączenie się; gniewał się razem i cieszył, oburzał na człowieka i rad był, że się go pozbyto. Najdziwniejsze myśli i marzenia zaczęły mu chodzić po głowie, lecz do nich nawet się przed Bolkiem nie przyznał.
Nazajutrz tylko, gdy znowu gość nalegać począł, aby chory conajprędzéj się ztąd wynosił, Karol, opierający się dotąd, zgodził się milcząco i obiecał pod pewnemi warunkami przyjąć gościnę w przeznaczonym dla niego dworku.
Tymczasem kończyła się zima, nadchodziła druga wiosna. Pierwszych ciepłych dni kwie-