Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Noc majowa.djvu/144

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mu losowi brakło tego, ażebym za nierozważną ofiarę ukaraną została. Stało się.
— Jest-że to nieodwołalném? — zapytał Bolek.
Ruszyła ramionami tylko.
— Tak może lepiéj — odpowiedziała zniżając głos — dla mnie, dla dziecka, a nawet dla pana Bogusława. Nie było sposobu zgodzić się na życie jakiego ja wymagałam, a on dla siebie potrzebował. Mnie miłą była cisza i samotność, jemu wrzawa i roztargnienia. Cierpiałam ja lub on...
— Najgorszém w tém wszystkiém — otwarcie począł gość — że Bogusław puszczony tak bez dozoru, oddany sam sobie, może nadużyć samowoli, ma towarzyszów płochych, jest poczciwy, ale nierozważny i namiętny.
— Cóż ja na to poradzić mogę, gdym siły nie miała zatrzymać go przy sobie? — rzekła kobieta. — Żądał ode mnie kłamstwa, zaparcia się tego, co mi jest i pozostanie drogiém. Najsmutniejszém z tego wszystkiego, że przed mojém dzieckiem nie umiem tłumaczyć tego rozbratu; Bogusław kochał ją, ona dopytuje o niego — jak mogę go uniewinniam i osłaniam.
Spuściła oczy.
Smutna rozmowa przedłużyła się aż do obia-