Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Noc majowa.djvu/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czywy, dziecko potrzebowało opiekuna — rzekł. Albo się to nie trafiało, że rozbitki po wielu latach wracały i dawno umarli zjawiali się.
Nie dałem mu ciągnąć daléj: mógł z rozdrażnienia mojego wnieść, że mnie ta rozmowa nie bawiła wcale. Ledwiem mógł mu zamknąć usta; skorzystałem jednak ze zwrotu tego, aby o pana Bogusława zapytać i o życie jego...
Petrowicz trochę pomyślawszy, jakby ważył czy ma mi całą prawdę powiedzieć, czy nie — bąknął:
— Nie jest to zły człowiek — Boże uchowaj, dużo gorszych od niego, ale jak w domu szczęścia nie znajdzie, będzie go szukać za domem. Człek lekki, młody, żyć lubi... ona osoba poważniejsza, temperamenta różne, trudno przyszłość odgadnąć.
Urwał potem nagle, zapewniając, że nie wie o Bogusławie tak jak nic...”
„1 września.
Powracam z pola, nie wiem co mi jest — dreszcze przebiegają po ciele, głowa gorąca. Czuję się niedobrze... Jakób każe mi iść do łóżka.
Znam z doświadczenia, że się zbiera na ciężką i długą chorobę. Jeżeli zwiastuje wyzwolenie, powitam ją z radością. Kazałem staremu