Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Noc majowa.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

„10 sierpnia.
Podolakowi tak było pilno powracać do swoich jarów i pszenicy, iż nie miał pokoju, tchnąć mi nie dał pókim, łap, cap, nie objął dzierżawy... Musiałem w pomoc mecenasa prosić i starego ciągnąć na grunt.
Sprawiedliwość oddać trzeba szlachcicowi, że zbyt drobnostkowym nudziarzem nie jest. Odebrawszy pieniądze za dzierżawę, podpisawszy kontrakt, gdyśmy wszyscy, to jest on, ja i Petrowicz, za stół siedli do herbaty z rumem, po pierwszéj szklance się zdradził.
— Jabym tu, na tém wygnaniu, w téj pustce — rozśmiał się — za żadne skarby w świecie nie mieszkał...
Na mnie moja sadyba, na lat sześć kontraktem ze mną związana, nie lepsze czyniła wrażenie. Wiele ten czyni co musi.
Po odjeździe podolaka, który natychmiast wyruszył, nas z Petrowiczem zostawiając samych, w istnéj pustce takiéj, że kawałka chleba, łyżki ani miski w niéj nie było — mecenas, obejrzawszy się i plunąwszy, rzekł kładąc rękę na mojéj dłoni.
— Dobreś asindziéj wziął. Nieładne to. W ogrodzie oprócz bzu dzikiego, bziku i wiszni