Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/85

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

aż wreszcie z uśmiechem łagodnym zbliżyła się do Stasi.
— Moje drogie dziecię... musiałaś się zmęczyć w mazurze, a stoisz we drzwiach otwartych... żeby ci nie zaszkodziło!
Rumieniec wypłynął na twarzyczkę Stasi, schyliła się chcąc hrabinę pocałować w rękę i prędko podchwyciła.
— A! dziś mi nic w świecie zaszkodzić nie powinno...
— Jakaś ty dobra, że tak nasze szczęście podzielasz — droga Stasiu...
W ciągu tych kilku słów, niezmiernie domyślny profesor, który zrozumiał, iż hrabina zapewne chciała tę parę rozdzielić, aby oczka pięknéj Stasi nie wlały niebezpiecznéj trucizny w młode serce... pochwycił, ze zwykłą sobie trafnością Zdzisia i pod jakimś pozorem odprowadził go na stronę.
W istocie nie obawiano się oczek łagodnéj Elsy, najprzód dla tego, że w najgorszym razie baron miał klucz, który serca zwykł otwierać — powtóre, że dziewczę było raczéj dziecięciem jeszcze, — a lękano się niezmiernie wesołéj, śmiałéj i za trochę zalotną uchodzącéj Stasi. Hrabina lubiła ją bardzo, ale syna nieznacznie starała się odsuwać od niéj i jak najpilniejszą baczność zwracała na Wólkę. Nie chcąc tego dać poznać, musiała zapraszać kapitana, była jak najczulsza z jego córką — a jednak spowiadała się z trwogi swéj przed panną Różą.