Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/79

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

drzew podnosić, a w parku zwijali się ludzie po cichu, przygotowując iluminacyę, która główne ulice różnobarwnemi lampami ożywić miała... Słychać było wesołe głosy do koła, śmiechy i podśpiewywania, całe towarzystwo było w tém usposobieniu szczęśliwém, które dozwala o wczorajszéj trosce i o jutrzejszéj trwodze zapomnieć.
Nawet na twarzy Żabickiego trochę było jaśniéj i ogólna ta wesołości atmosfera oddziałała na dzika... Stał przy drzwiach przypatrując się tańczącym, gdy z mazura ochoczego wyrwawszy się Stasia Porowska przybiegła doń podając mu rękę.
— A to co? zapytał.
— Wybieram pana... śmiejąc się zawołała dziewczyna.
— Do czego?
— A! do mazura! jesteś pan nieznośny.
— Chciałażbyś pani spróbować jak się tańcuje z niedźwiedziem?
— Chodź pan! musisz — odparło uparte dziewczę...
— Śmiać się będą!
— Niech się śmieją...
Żabicki porwany sam nie wiedział już jak się znalazł wśród ogromnego koła, którego wszystkie oczy nań były zwrócone. To mu dodało odwagi zamiast go onieśmielić. Puścił się z rubasznością i werwą młodzieńczą, tak różną od wyszukanego wdzięku paniczów, tak ochoczo i zamaszysto, że