Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/784

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

pożyczyć musiano... wyglądał więc biednie i obudzał tém większa litość...
Po dniu mogli się wszyscy przekonać, spojrzawszy nań, iż pierwsze wrażenie dnia wczorajszego było rzeczywistością... Ani mrok wieczoru, ani znużenie podróżą, nie zmniejszyły wynędznienia twarzy i dziś trupio bladéj, wychudłéj, pomarszczonéj... Namiętności sztuczne i prawdziwe pofałdowały młode jeszcze oblicze, jak burza fałduje fale. Za najmniejszém wzruszeniem drgały w nim wszystkie fibry, poruszały się muskuły... a oczy nabierały chorobliwego blasku... Głowa była wypełzła i łysa... Coś rozpaczliwego znamionowało ruchy i mowę, któréj Zdziś nadawał cechę ironiczną. Szydził ze wszystkiego i temi żartami pokrywał co czuł wewnątrz. Śmiech był maską, którą się zasłaniał od ludzi.
Na wieść o przybyciu zaginionego dziedzica Samoborów, pierwszego zaraz dnia zbiegli się starzy znajomi. Przybyła pani Wilelmska z mężem, wrócił kanonik, przyjechał syn prezesa z siostrą. Żabicki w progu wszystkim mówił ze swym despotycznym doktorskim tonem: — „Proszę jak najmniéj mówić, nie męczyć go i nie zbyt często nawiedzać. Potrzebuje spoczynku. Osób kilka razem być nie powinno“.
Zastosowano się po części do dyspozycji lekarza — lecz ciekawość była tak podbudzona, że każdy chciał pomówić choć chwilkę, i wszyscy się