Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/768

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ale na własnym teatrze zagram raz Hamleta...
— Weźmiecie mnie na Ofelię — smutnie się uśmiechając odezwała się Stasia.
— Nie — bobym nie mógł pani mówić tak przykrych wyrazów, jakie mi rola dyktuje — anibym dopuścił Poloniuszowi powiedzieć jéj tego, co mówić powinien... Pani nie jesteś na Ofelię stworzona, ale na szczęśliwą istotę...
— Tak... na starą pannę, hodującą kanarki — dodała Stasia wzdychając...
— Żabicki jest bardzo poczciwy i dobry człowiek... człowiek, na którego ramieniu śmiało oprzeć się można...
— Mam ojcowskie — prędko zawołała Stasia — na którém jeszcze śmieléj oparta szłam i idę.
To mówiąc przytuliła się do ojca, który ją uścisnął. Zamilkli. Zdzisław począł się żegnać.
— Do jutra więc.
— Do jutra — razem zawołali ojciec i córka...
— Tak — do jutra — powtórzył Zdzisław i wyszedł.
Stasia drugiemi drzwiami, nie chcąc sama z ojcem pozostać, wybiegła do swego pokoju...
Gdy reszta towarzystwa wróciła po wieczerzy w bardzo dobrych humorach i przyszła się dowiadywać o kapitana i o Stasię, — ona już z bólem głowy była w łóżku, a Porowski chodził smutny,