Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/74

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Gdy się wszystkie obrzędy odbyły, zaprosił go brat Aureli do siebie. Byli sam na sam, gdyż w towarzystwie nie sposób było mieć Sebastyana, który się ze wszystkich jego form wyłamywał, odzywał zuchwale i szydersko i ludzi przestraszał. Aureli nie rozpoczął wcale sprawy majątkowéj, zagaił ją sam ów prostak...
— Panie bracie — rzekł — rodzice w Bogu odpoczywają... póki żyli, spokój ich szanowałem. Majątek, który po nich odziedziczyliśmy, był spadkowy, własność to nie ojca i matki, ale dziadów i pradziadów krwawica. Nie dorobili do niéj nic, nie mieli więc prawa rozporządzać inaczéj jeno tak, jak każe prawo nasze. Milczałem trzymając Hrudzie, żeś waćpan zagarnął Samobory, ale dział sprawiedliwy uczynić potrzeba...
Pan Aureli niezmiernie ugrzeczniony i delikatny — opowiadał mi to prawnik, który rzeczy był świadkiem — nie śmiał otwarcie przeciwko bratu wystąpić; łagodnie więc odpowiedział, że szanując wyraźną rodziców wolę, kwestyi żadnéj się nie spodziewał, że tę sprawę inaczéj wcale rozumie, ale prosi pana Sebastyana, aby z prawnikami od niego wysadzonymi pomówił i chciał się objaśnić.
Nie wzdragał się wcale garbus zmierzyć z jurystami, bo i sam, snadź w przewidywaniu procesu, prawo dobrze wertował. W przytomności Aurelego wszczęły się rozprawy, ale Sebastyan złamać się nie