Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/725

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

bo mi to mówił. To dziedziczka, jakiéj na kilkadziesiąt mil wkoło nie ma drugiéj...
Nie dziwna téż rzecz, że jéj temu Włochowi dać nie mógł... Nie miał butów! Włoszysko zmarło z desperacyi...
Z pociechą uważałem, żeście z panną byli cale dobrze... Ojciec mi szepnął, że nikogo nigdy tak nie przyjmowała...
Zatarł ręce ksiądz kanonik...
— To musi pójść — dokończył — tylko bywać proszę i nie zaniedbywać...
Gdy Zdzisław znalazł się sam na sam z myślami w Suszy, na oczach długo mu stała smutna postać Elsy i w uszach brzmiały jéj wyrazy: Biedny Carlo!
Serce nie uderzyło już do niéj — lecz litował się nad nią, jak nad sobą. Byli prawie jednakowo nieszczęśliwi. Elsa tak była inną od téj, co w różanych pączkach śmiała się przyklaskując fajerwerkowi...
W Wólce, pani Rakowska wiedziała nazajutrz, że kanonik woził Zdzisława do Mangoldów. Stasia usłyszała o tém, rumieniąc się z jakiegoś gniewu, którego jéj saméj wstyd było. Czekała na przybycie hrabiego, aby go trochę tém pomęczyć. Przez parę dni napróżno spodziewano się go w Wólce. Przybył nareszcie milczący i smutniejszy niż bywał w ostatnich czasach...