Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/724

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Co chwila oczy zachodziły łzami i strach wypalał je szybko... Spoglądała z obawą, drgała na szelest najmniejszy, a udawać chciała posłuszną i spokojną.
W tych szeptach zbliżyli się do siebie czuléj, niż się spodziewali oboje; ona zyskiwała powiernika, on jakby siostrę po żałobie...
Odwiedziny trwały dosyć długo, widocznie starano się je przeciągnąć. Nierychło podano uroczystą herbatę ze srebrami i liberyą w sali jadalnéj. Zdzisława posadzono przy Elsie, ale tu już tylko oczyma mówili z sobą, a świadkowie, co szpiegowali wejrzenia, nie rozumiejąc ich, mogli je sobie wcale różnie tłumaczyć.
Kanonik téż był w wybornym humorze, a Mangold wybuchał tym swym śmiechem hałaśliwym, w którym czuć było tylko przymus bezmyślny.
Nad wieczór już pożegnali Mangoldów, baronówna dała ukradkiem znak porozumienia hrabiemu, baron przeprowadził go do ganku i zebrał się na zaproszenie.
— Odwiedzaj nas pan, hrabio — bardzo prosimy — tego... ha! samotnie żyjemy... kiedy się tego — podoba!
Gdy siedli do powozu, kanonik zawołał tryumfująco:
— A cóż? a co? nie prawda! I miła, i piękna jest... i ludzie dobrzy... Mangold daleko bogatszy niż się zdaje. Cała fortuna w kapitałach... Wiem,