Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/716

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

więc przedsiębrał te małe przejażdżki, to przechadzki niedalekie.... Mógł już wkrótce z laską, bez pomocy człowieka zwolna odbywać coraz dłuższe spacery — które go najczęściéj do Wólki prowadziły.
Kapitan z serca mu życzliwy, nie zachęcał i nie zapraszał tak bardzo do siebie; prędzéj przypuścićby było można, iż nie zbyt był rad częstszym jego odwiedzinom, choć Stasia witała zawsze wesoło konwalescenta, wybiegała przeciwko niemu i spędzała z nim na bardzo żywéj rozmowie cały czas jego pobytu.
Kapitan dosiadywał także, bardzo uparcie, nigdy ich prawie nie zostawiając samych. Zdzisław mówił zawsze mało, ale patrzał na Stasię, rozweselał się, ożywiał przy niéj widocznie. Ona téż po każdéj bytności jego była weselsza daleko, szczebiotliwsza i czulsza dla ojca.
Wszystkie te oznaki, westchnienia mu z piersi wywoływały... Tymczasem, opiekunowie hrabiego, pani Wilelmska i ksiądz kanonik nie odstępowali swéj myśli. Zrodziła się ona w głowie pani Róży i narzucona była księdzu Starskiemu, ale ten ją poślubił i przyjął za swoją.
Oboje oni, gdy kanonik opowiedział rozmowę w Wólce z Porowskim, zgodzili się na jedno....
— O! ho! ho! ja to dobrze rozumiem — podnosząc rękę do góry zawołała Wilelmska — oni sami mają projekta na hrabiego... Kapitan radby go z córką ożenić. Pewnie nic nie mam przeciwko