Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/710

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— My z tą poczciwą, nieoszacowaną panią profesorową Wilelmską spiskujemy, kochany hrabio, na korzyść waszą. Ona wam tak dobrze życzy! a o mnie téż spodziéwam się nie wątpicie. Nie trzeba się tém zrażać, że pierwsze kroki na święcie się nie powiodły — a myśleć o przyszłości, My mamy dla was coś napiętego, co wam i spokój i szczęście zapewnić może. Pani Róża mi powiedziała, żeście mieli skłonność do baronówny Mangoldówny...
Zdziś spojrzał z przerażeniem na kanonika...
— Ale to są dawne zapomniane dzieje... a panna baronówna, jak mówią, miała już jakąś skłonność, podobno nawet wykradziona była przez jakiegoś Włocha... słowem...
Kanonik zaczął głową trząść i dziwnie poruszać ustami.
— Cale to tam inaczéj było!... Ludzie plotą z daleka, zasłyszawszy coś, złośliwie interpretując, szydząc; zwyczajnie po ludzku. Włoszysko się do niedoświadczonego dziewczęcia uczepiło... Winien ojciec, winna panna Hela... wieleby o tém mówić... Zręczny Włoch wykradł był ją, nie przeczę, ale się z nią ożenił — o czém baron nie rad mówi, no — i umarł... Na świecie go nie ma... Ojciec nie rad się do małżeństwa przyznaje, dziś ona wolna, i wydałby ją chętnie. Jedynaczka, dobrze wychowana, majątek śliczny — dawna miłość, to dla was partya... Wilelmska pierwsza tę myśl