Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/694

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

śliwego Zdzisława, który długo bez nadziei uratowania, męczył się w straszliwych uściskach choroby, zdającéj się śmiertelną. Lekarz stary po kilkakroć zupełnie wątpił, sprowadzono konsylium, użyto wszelkich środków jakie nauka dostarczała, i w chwili gdy już wcale ocalenia nie było nadziei, młodość wysiłkiem jakimś utrzymała go przy życiu. Stary lekarz zaręczył za to, że po przebytéj kryzys, powoli przyjdzie do zdrowia...
Co kilka dni garbus przychodził dowiadywać się o chorego, zwykle nie odzywając się do nikogo, przeciskał gwałtem do pokoju, stawał u łoża i odchodził mrucząc. Ostatnim razem postrzegłszy zmianę i spytawszy doktora, który mu powiedział, że żyć będzie, odezwał się:
— To ja tu nie mam już co robić.
I wyszedł, więcéj się nie zgłaszając do Suszy.
Kapitan, pani Wilelmska, syn prezesa, mieniali się ciągle, tak, że zawsze był ktoś co nad chorym czuwał.
Jednéj tylko Stasi, która najmocniéj pragnęła się tam dostać i być użyteczną, ojciec przystępu do chorego, z obawy zabronił.
Gorączki przebieg był straszliwy, i choć zostawił ofiarę przy życiu, z młodzieńca kwitnącego zdrowiem i wdziękiem, uczynił niedołężnego, zestarzałego, osłabłego wycieńczonego łazarza. Poznać go było trudno teraz, tak się zmieniły rysy nawet, tak wypełzła czaszka, ściągnęły się policzki, zapadły