Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/693

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

I o to się upomnę, bo to prawo moje — a ja nie dam sobie odjąć prawa mego...
Stuknął kijem w ziemię, popatrzał na kapitana, który milczał, chciał się zawrócić i namyśliwszy, wstąpił na wschodki od ganku, minął kapitana, wszedł do domku... Zastąpił mu drogę sługa, popchnął go... Przewlókł się przez puste izby i doszedł do drzwi chorego... otworzył je, doktór stojący w progu usunąć się musiał, zbliżył się do samego łoża... Zdzisław leżał nieprzytomny i zmieniony, z głową obwiązaną szmatami, na pół już tylko żywy. Pierś się ledwie poruszała oddechem...
Stary przysunął się ku niemu, ręce złożył, patrzał nie mówiąc nic — poruszały mu się wargi, nie wydając głosu... jakby szeptał modlitwę... Stał tak minut kilka, zawrócił się zwolna, tym samym wolnym krokiem wywlókł na ganek, pominął nie zaczepiwszy kapitana, i naprost znowu powrócił do Samoborów bez drogi.
Kozak czekał na niego u płotu... Postrzegłszy go, garbus głową tylko dał znać, że już po wszystkiém było...
— Samoborskim pohybel! mruknął: ja ostatni — pochowacie i mnie rychło!...


∗             ∗

Miłość ludzka, na którą Samoborscy dawniéj zapracowali, okazała się teraz przy łożu nieszczę-