Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/69

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ja ich téż Bogu polecam — odparł wąsaty... a niemniéj radbym, żeby i ludzie trochę się nimi zaopiekowali, kiedy oni sami nie mogą czy nie umieją... Żal mi z duszy i téj najpoczciwszéj matki i tego miłego chłopca... z ich nawyknieniami pańskiemi, z ich nieświadomością jutra i nieoględnością... Co to będzie? co to będzie?
— Ale bo może téż — podchwycił Porowski — rzeczy są przesadzone... Zazdrośni ludzie plotą częstokroć to, co ich brzydkiéj namiętności dogadza. Czyż to może być, panie sędzio, aby człowiek taki jak prezes ślepym być miał? aby matka nic nie przeczuwała? aby ich ktoś życzliwy nie ostrzegł?
— Mój kapitanie, wiesz przysłowie — odezwał się sędzia — quem Jupiter perdere vult...
— Za cóżby ich ten los miał spotykać?... przerwał kapitan.
— A ojców winy? któż to pojmie i kto to zrozumie — kara za ojców grzechy?.. jednak ją codzień widzimy...
— Więc proszę kochanego sędziego, jeszcze mi raz opowiedz, jeśli wiesz dobrze, jak rzeczy stoją?
— Że wiem o tém dobrze, o tém acan dobrodziej nie możesz wątpić — odezwał się sędzia gładząc wąsa. Jestem stary, miałem styczności z prawnikami, sam po trosze jurysta, żyłkę téż zachowałem do procesów i spraw spornych... Ze szczególną attencyą przeglądałem papiery.