Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/681

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Bryznęła krew... zasłoniła go sobą odemnie ta kobieta... Co się stało nie wiem, bom padł... oszalał...
Nawet domu od niesławy ocalić nie mogłem... Nie byłem panem siebie...
Jęknął.
Porowski zadumany milczał...
— Co się stało, rzekł — na to poradzić nie podobna... Ale gdzież... hrabina...
— Poszła z nim... musiała... Nie wiem... nic nie wiem...
I głowę w ręce ująwszy zamilkł Zdzisław...
Kapitan przechadzać się zaczął...
— Dosyć tego szału i rozpaczy, rzekł głosem smutnym... trzeba w domu zatrzeć ślady téj sceny... ludzie się rozbiegli... po całém sąsiedztwie wieść się rozniesie...
— Niech się dzieje co chce — odparł Zdzisław — mnie już wszystko zupełnie jedno...
Nie przeciągając dłużéj rozmowy, kapitan wysunął się w dziedziniec... szukając ludzi. Kupka ich na folwarku przerażona, zgłupiała, siedziała pod piecem płacząc i stękając... Porowski wziął chłopaka i poszedł z nim do pokojów. Zdzisław znowu leżał na kanapie na wznak i jęczał.
W kilka godzin potém, gdy napróżno oczekiwał Porowski, aby się mógł czegoś więcéj dowiedzieć od Zdzisława, znalazł go w gorącze i nieprzytomnym...