Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/68

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Zdzisia wszystkich panien oczy łapały po drodze, a Zdziś jedną tylko widział śliczną, uroczą, jak sfinx milczącą Else...


∗             ∗

Pod kasztanami w parku, patrząc na oświecony pałac, z którego słychać było dochodzącą muzykę balową, siedziało dwóch mężczyzn podżyłych. Przez otwarte drzwi szklane widać było przemykające się pary... które ukazawszy się w świetle i zakręciwszy jak muszki w promieniu słońca, nikły gdzieś uniesione szałem...
Za niemi wylatywały drugie... i trzecie, i jakby na skrzydłach niesione znowu wiły się i tonęły w mrokach. Dwaj starzy spoglądali z dala i szepcząc po cichu wzdychali. Czasy ich wesela i skoków dawno przeszły, oni już ledwie chodzić mogli po téj ziemi lub wlec się.
— Co waćpan na to, panie kapitanie? odezwał się jeden — szlachcic w kapocie z podstrzyżonym wąsem... Co waćpan na to!
— A cóż? nic — wzdycham i polecam ich Bogu, rzekł kapitan spokojnie. Tym kapitanem był pan Porowski ojciec pięknéj Stasi, blizki sąsiad Samoborów — człowiek mimo swojego wojskowego tytułu dziwnie łagodny, dosyć milczący i nawykły do patrzenia na świat z rezygnacyą żołnierza stojącego na placówce wśród burzy.