Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/679

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Zdzisława, niewyraźnie, gorączkowo, zmienioném pismem, stały następujące nakreślone słowa:
„Kapitanie! Jako jedynego przyjaciela, zaklinam cię, przybądź do mnie, ratuj mnie... Jestem chory, nieszczęśliwy — sam... Stało się nieszczęście wielkie... Potrzebuję rady, pociechy, ratunku.“
Stasia z bijącém sercem czytała i odczytywała. Myśl jéj błąkała się, nie umiejąc pojąć, co to znaczyć mogło....
Z tém samém uczuciem leciał Porowski do Suszy... Gdy dobiegł do dziedzińca, nie zastał nikogo, coby konia odebrał... musiał go do płotu przywiązać... Domek stał jakby pusty, drzwi pootwierane... Wszedł, nie wiedząc gdzie się pokierować.
W saloniku wszystko było w porządku, krośna, robota, książki, tylko chustka czarna rzucona w środku na ziemię, pomięta, jakby zgubiona była przez kogoś...
W Drugim pokoju, który był gabinetem Herminii, straszny nieład panował. Sprzęty były powywracane, poobalane wazony, a na jasnéj ścianie zczerniała plama, jakby krew bryzgnęła i zaschła...
Widocznie odbyła się tu jakaś scena tragiczna, któréj śladów zatrzeć nawet nie miano czasu...
Przez pusty pokój jeden jeszcze kapitan dostał się do kancelaryi Zdzisława... Drzwi do niéj stały otworem. Hrabia leżał na szezlągu na wznak, z rękami pod głową, z włosami w nieładzie, w odzieży