Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/677

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ten także odsiedział dobre rekollekcye i musi mnie przeklinać! zawołał...
— A hrabio... myśmy tu mieli wiadomości — szepnęła Stasia — bawiłeś się tam podobno doskonale? O! my tu o wszystkiém a wszystkiém mieliśmy raporta...
Gdyby nie mrok, dostrzegłaby była kapitanówna, że się Zdziś zarumienił, zagadując czémś zaraz. Gwałtem chciano go zatrzymać na herbatę, lecz spojrzał na zegarek, było dosyć późno, pocałował w rękę Stasię, uścisnął kapitana, skoczył na bryczkę i kazał jechać do Suszy...
— Ot to się hrabina ucieszy! zawołał po odjeździe jego kapitan...
— Wiem, że ani przypuszczała, ażeby przed dwoma tygodniami mógł nadjechać — dodała Stasia — wybornie nas wszystkich zwiódł...
Rozmowa ustała, Porowski się zamyślił, w dali słychać było długo tętniącą bryczkę, potém ucichło wszystko i cicha noc do snu spokojną wieś ukołysała.
Spodziewano się wiadomości lub gości z Wólki nazajutrz rano, ale napróżno...
— Będą po obiedzie... mówiła sobie Stasia...
Kapitan chodził od okna do okna... córka siadła grać do fortepianu i cała zatopiła się w muzyce... Nie uważała, jak nagle wszedł ojciec w kapeluszu na głowie, blady i poruszony, i jąkającym się głosem odezwał: