Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/667

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

bina władała nim despotycznie, lecz zdawała się nie bardzo nań zwracać uwagę, a niekiedy już, coraz rzadziéj, powtarzała, że ją temi uwielbieniami nudzi...
Narada o Samobory musiała téż przyjść do skutku, bo Robert jednego wieczoru rozpoczął o tém rozmowę z kanonikiem u pani Wilemskiéj, dopytując, jakby to można dostać się do dziwaka.
— Dawno go nie widziałem, odparł kanonik: człowiek ten zdziczał zupełnie od śmierci żony, dostąpić do niego trudno. Żyje tylko ze swoją służbą, z chłopami i zagonową szlachtą...
— Niezmierniebym jednak rad go zobaczyć, rzekł Alf, a nużby mi się udało zatargować u niego majątek...
— Wątpię bardzo — odezwał się ksiądz Starski — ale kupić nie kupić, potargować można. Sprobuj pan, pojedz, powiedz zresztą, żem ja przysłał.
Alf natychmiast drugiego dnia wybrał się do Samoborów.
Dla tych, co je za szczęśliwszych widzieli czasów, Samobory były do niepoznania...
Wspaniała rezydencya pańska stała, się gorzéj niż ruiną, czémś umyślnie wywróconém, zniszczoném, zmienioném w pustkowie bezładne.
Park był wycięty, zaczęto go na pole karczować, potém porzucono i dano zarosnąć chwastami i dzikiemi krzewy... Wyglądał jak las zaniedbany miejscami poopalany przez pastuszków. Pasły się