Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/633

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Co pan mówisz??
— Pozwól mi pani dokończyć, a jeśli chcesz gniewaj się potém, oskarż mnie nawet przed Zdzisiem... ja panią kocham, jak kochałem. Dla tego, żem się do niéj chciał zbliżyć, poświęciłem godność moją, przebaczyłem zdradę... Chcę patrzeć, słuchać, żyć przy niéj...
Słowa te wymówił z taką gorączką, że Herminia się zapłoniła.
— Panie Alfonsie — odezwała się, — zapominasz, żem zamężna i że ja kocham Zdzisia... Mówić się tak do mnie nie godzi.
Alf rękę na sercu położył.
— Moje oczy dawno to pani powiedzieć musiały — szepnął zniżając głos... ale chciałem, byś pani wiedziała o tém... Ja panią kocham... namiętnie, szalenie... i ta miłość nie ustanie, aż z życiem...
Zdala słychać było szybko nadchodzącego Zdzisława. Herminia wstała niezmiernie pomieszana; Alf obojętnie na pozór, powoli odszedł ku kwiatom, i tak odegrał niewiniątko, że się go przestraszyła.
W ciągu dnia potém weselszy był niż kiedykolwiek, a wejrzeniami ognistemi prześladował tak hrabinę, że ku wieczorowi odeszła do swojego pokoju... Była niespokojna... Ta miłość choć bojaźliwego i łagodnego człowieka, mająca nieustannie narzucać jéj się, niepokoiła ją. Namyślała się co czynić. Zdzisławowi ani mówić o tém nie było podobna, i tak już był zazdrosny. Nie widziała ra-