Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/626

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Zmieniliście go?
— Nie — aleśmy zaniedbali... Ja nie lubię Berlina, a Herminia wsi jest ciekawa.
— I jabym życzył sobie to miasto, w którém tyle smutków doznałem, porzucić jak najrychléj? W moje okolice nie chce tak prędko powracać... pozwólcie mi jechać za sobą.
— Jedź z nami! to rzecz naturalna! uczynisz mi łaskę — począł Zdzisław jak najżywiéj... W Suszy nie wiem czy już jest co gotowego, ale możemy tymczasowo zająć dworek w miasteczku, a potém — gotówem dla ciebie pobudować... Uściski Zdzisława ponawiały się co chwila, Alf je przyjmował dosyć zimno... lecz zwolna dawny ton, poufałość, na pozór przyjaźń dawna wracała. U drzwi mieszkania Alfa pożegnali się do jutra... Na cały dzień był do willi zaproszony.
Wszedłszy na górę, Alf znalazł Ludka na swém stanowisku pokorném, u drzwi w pierwszém pokoju. Urządził sobie tylko z pomocą parawanika, ławki, krzeseł, kobierca i węzełka rodzaj legowiska, jakby za kulisami. Posłyszawszy wracającego wnuka, stary wybiegł z za parawana i począł się krzątać, jak sługa, około światła i posłania. Popatrzał w oczy i ośmielił się do rozmowy.
— Może co potrzeba?
— Nic... ale jakżemy się będziemy przy ludziach zwali? spytał Alf.
— Hm — odparł stary — to daremna rzecz, lu-