Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/625

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wincyi, Herminia i Zdzisław zaczęli badać o szczegóły... Alf ożywił się, opisując, co go spotkało...
Tak spędzili wieczór cały...
Gdy Alf się ruszył do wyjścia, Herminia wstała i ująwszy go za rękę, poczęła serdecznie zapraszać, aby dom ich za swój uważał...
— Bądź pan u nas jak u siebie — bądź nam bratem... Zdziś truł się myślą, że was postradać może, jesteście mu do życia potrzebni... Tęsknił do was, nie miał nikogo, nikt mu was zastąpićby nie potrafił...
Alf się skłonił, hrabia wziął kapelusz i zażądał go odprowadzić. Większą, niż kiedykolwiek czuł przyjaźń, wdzięczność dla biednego sieroty... Uścisnął go ze łzami niemal, pod ręce się wzięli jak dawniéj, i wolnym krokiem, żegnani przez Herminie z balkonu, rozmawiając, udali się ku miastu...
Przy żonie, Zdzisław nie mógł być otwartym zupełnie, teraz dopiero wybuchnął gorączkowo...
— Alfie! mój Alfie! przebacz mi... Wierz mi, żem mojém przeniewierstwem gryzł się i blizkim był szaleństwa... ale mógłżem się oprzeć urokowi téj kobiety, który ty znasz najlepiéj?...
— Nie mówmy, zawołał Alf...
— Owszem, mówmy, łaj mnie, spędź gniew, czyń mi wyrzuty, ale wróć mi przyjaźń swoją...
Robert przerwał jakby umyślnie:
— Jedziecie na wieś?
— Mieliśmy zamiar...