Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/614

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

baczysz, nie takim głupi i prosty, jak sądzisz... Zdam ci się...
Uderzył się w piersi razy parę...
— Jeśli pozwolisz, pójdę zaraz po rzeczy; węzełek mam szczupły, zostawiłem go w oberży, bo się tam kilka groszy należy. Nie było prawie zarobku przez te dni, tyle tylko co na gębę. Ja ci będę posługiwał... Czemu nie? Buty poczyszczę... za posyłkami pójdę, bo mi pieniądze powierzyć możesz... słowo honoru... Co do uczciwości, nikt mi zarzucić nie może.
Lały mu się słowa potokiem z ust, a ręce wyrazistą mimiką im pomagały. Chwytał Alfa, całował, ściskał kolana... zdawał się ożywiony i szczęśliwy... Robert nie mógł wymówić słowa. Na nim stary czynił wrażenie jakiegoś zesłanego przez losy na upokorzenie widma z nieznanych grobów. Przyjmował ten cios nowy z rezygnacyą goryczy pełną, niemal z dzikiém weselem... Potrzeba było, ażeby się dopełniła miara...
Ludek zawinął się szybko... widząc, że Alf milczy...
— Ja tu moje pudełeczko zostawię — rzekł — i pójdę po rzeczy... ale mi daj, serce, talarka na zapłatę gospody...
Alf dobył co żywo sakiewki i wysypał z niéj nie licząc co było... Stary chciwie zgarnął, chciał go w rękę pocałować, i choć mu nogi nie bardzo