Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/612

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nia o niéj pani Robert’owa... Zdawało mu się wychowanemu w dostatkach, widząc matkę w towarzystwach wyższego świata, że do niego należeć musiała. Obdarty ten starowina zdał mu się oszustem... Popatrzał nań zdziwiony, pomięszany.
— Jak to być może?
— Dam ci dowody! Zapytaj kiedy chcesz Szmitowéj, kobiety, która przy niéj była... Poznała mnie na łożu śmiertelném, poznała, droga Lorka... ale to było przed samą śmiercią... Nic dla mnie uczynić nie mogła...
Alfowi w głowie się zawracało...
Staruszek, który postrzegł, iż uczynił wrażenie, podniósł się z ziemi powoli, powlókł o parę kroków i siadł...
— Daj mi spocząć — rzekł — przekonasz się, że nie kłamię... ja ci powiem wszystko... bo ty nic nie wiesz... Tak! Lorka była córką moją, pociechą, skarbem... ale się jéj los trafił, bo jak aniołek była piękna i rozumna... Co było robić? — Książę R.... zajmował się jéj wychowaniem... on ją odemnie wziął...
Alf oczy spuścił — milczał.
— Mów — rzekł sucho — mów trzeba wiedzieć wszystko...
— Mam jeszcze do dziś dnia... odezwał się Ludek dobywając z zasmolonego pugilaresu związanego tasiemką, który pośpiesznie rozdłubywać zaczął: mam do dziś dnia listy księcia do mnie i no-