Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/605

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Majak wiedział o śmierci jego matki i przypisał to smutkowi po jéj stracie, widział jak syn ją kochał — ulitował się nad nim szczerze.
— Co tu robicie, panie Alfonsie?...
— Ja? no, nic — przybyłem — interesa mam.
— Szukacie kogo w tym domu?
— Szedłem was odwiedzić, ale wychodzicie...
— Wracam z chęcią, spocznijcie u mnie proszę...
— Nie przeszkadzam? zapytał Alf.
— Bynajmniéj.
Poszli więc razem na górę.
Alf szedł roztargniony i zadumany, tak, że się potykał i tłukł o ściany. Weszli do izdebki, prosił najpród o szklankę wody i siadł milczący, kij trzymając między kolanami, patrząc na jego gałkę, jakby nie wiedział od czego począć.
— Widzieliście Zdzisława? zapytał Majak.
Alf podniósł oczy, których wyraz łagodny stał się dzikim i jakby obłąkanym...
— Ja? Zdzisława? zawołał stłumionym głosem — ja z panem hrabią nic nie mam wspólnego — ani znajomości, ani stosunku... Rzeczy są skończone.
Sylwester nic nie wiedzący o ich stosunkach, zdziwił się.
— Cóż to znowu?
— Nic — zwyczajna rzecz; tak się zawsze wielkie przyjaźni kończą.