Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/588

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nie niespodzianie... Tu... spadek niespodziewany... ktoś z rodziny ma się ożenić z ukochaną od dawna osobą... która męża dla niego porzuci...
Suchy głosik starego i jego intonacya tak poruszyły panią Robert’tową, że drżeć zaczęła... Oczy jéj zdawały się z powiek wybiegać, patrzała... usta kilka razy chciały coś przemówić i słowo na nich zamarło...
W chwili gdy stary poczynał mówić dajéj z piersi, chorej dobył się gwałtowny wykrzyk:
— Tyś Ludek! Ludek!
Wróżącemu ręce zadrgały usłyszawszy głos, karty się zsunęły razem z tekturą z kolan, podniósł głowę zmieszany, przelękły, począł się przypatrywać choréj, z otwartemi usty i wyrazem strachu więcéj niż z podziwienia...
— Kto mnie woła? chyba z grobu? Kto mnie zna?...
Pani Robert’owéj wargi drżały i łzy puściły się z oczu...
— Ludek! powtórzyła...
— Ale któż wy jesteście? na Boga! zawołał wszystko wiedzący wrużbita, nie mogąc poznać téj, co go sobie przypomniała...
Zmrużywszy oczy przypatrywał się jéj długo... Cicho zaledwie dosłyszanym głosem, szeptem raczéj odezwała się wzdychając pani Robert’owa:
— Lorka...